czwartek, 26 maja 2016

Rozdział 29


*Zayn*


- Cześć mamo. Wszystko gra, po prostu chciałem zapytać, co u was...
- Synu, dobrze cię znam i wiem, że nie dzwoniłbyś bez powodu.

Tak, do prawda.

- Chciałem tylko zapytać, czy znasz kogoś o imieniu Grimmie, ale to nie jest jakaś poważna sprawa. Wydaje mi się, że spotkałem twojego starego znajomego.

- Jak to... - wahanie w jej głosie utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Tylko co, do cholery? Co tutaj się dzieje?

- Ah, więc pamiętasz. - nie chciałem zdradzać zbyt wiele szczegółów. Nie wie, ile wiem, więc istnieje szansa, że się wygada.

- Tak, rzeczywiście znałam mężczyznę o nazwisku Grimmie. Stare dzieje - mhm, z pewnością. - mamo, rozmawiasz z wujkiem Andrewem? - po drugiej stronie rozległ się cieniutki głos młodszej  
siostry.

- Cześć Safaa. Tu Zayn. - uśmiechnąłem się do telefonu, tak jakby mogła to zobaczyć.

- Cześć, bracie! - usłyszałem szmer i protest matki. Odesłała siostrę do pokoju. Co tu jest grane?

- Jakim wujkiem?

- Muszę kończyć. Do usłyszenia, synu.

Szlag! Chwila, a czy ojciec Vivian nie nazywa się...Andrew Grimmie?


*Vivian*

- Co się stało? Jak to? Mój ojciec...że co? - próbowałam zrozumieć Zayna, krzyczącego coś przez telefon. - zaraz u ciebie będę.

Uruchomiłam silnik i, przekraczając dozwoloną prędkość, dojechałam pod dom Malika. Nie wiedziałam co się dzieje i szczerze mi się to nie podobało.

- Jedziemy.

- Gdzie?

- Do Cambridge. Muszę dowiedzieć się, o co tu chodzi.

- Więc jedź sam.

Spojrzał na mnie spod ściągniętych brwi i już wiedziałam, że nie istnieje taka opcja.
- Ciebie też to dotyczy. - zacisnęłam pięści i podeszłam do niego, próbując wyglądać groźnie. Na jego twarz wpełzł ten doskonale znany mi uśmieszek. Złapał moje ręce i rozprostował moje palce. Wyglądał tak seksownie, gdy z ciekawskim wyrazem twarzy patrzył na mnie spod długich rzęs. Walczyłam ze sobą, żeby nie rozkleić się pod jego spojrzeniem.

Ian.

- Muszę zadzwonić do Ian'a. Wyjazd z byłym to niezbyt dobry pomysł.
Jęknął przeciągle i usiadł na oparciu kanapy.
- Nawet nie próbuj zabierać go ze sobą. - uniósł ręce w dramatycznym geście, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Właśnie to chciałam zrobić.

***

Szliśmy z naszymi niewielkimi torbami w stronę samolotu. To niewiarygodne, że jeszcze godzinę temu siedziałam spokojnie w domu. No, prawie spokojnie.

- Wszystko w porządku? - Ian objął mnie ramieniem i spojrzał na mnie z troską. Odkąd wysiedliśmy z samochodu chyba z milion razy zaproponował, że zabierze moją torbę. A Zayn miał z nas niezły ubaw.
- Zamilcz, blondasku, bo zaraz skręcę ci kark. - uśmiechnął się do niego, a później spojrzał na mnie. - i pomyśleć, że to właśnie ja jestem twoim byłym. - pokręcił głową i wyprzedził nas. Widziałam, jak Ian się napina. Obydwoje mieliśmy dość Zayna, ale w jednym się z nim zgadzałam - jeśli w tą sprawę zamieszany był mój z pozoru grzeczny ojczulek, to dotyczyła także mnie. 

- Też nie mogę tego zrozumieć. Jak mogłaś związać się z kimś takim? - warknął i puścił moją rękę. Poszedł przodem i nawet nie odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć. Później zniknął gdzieś w tłumie, a ja byłam zbyt rozgniewana, żeby go szukać. Chyba trafi, prawda?

- Chłoptaś się zmył. Czyżby zrezygnował? - zadowolony Zayn nagle wyrósł u mojego boku i chwycił moją torbę. - chyba muszę przejąć jego obowiązki. Nie przemęczyłaś się niesieniem tej okropnie ciężkiej torby?

- Mam cię dość. - przewróciłam oczami, ale on tylko się zaśmiał. Skąd ja to znam? Dokładnie tak samo zachowywał się od momentu, w którym go poznałam. I właściwie nigdy nie przestał, tylko byłam zbyt naiwna, żeby to zauważyć.

- No to będziesz musiała wytrzymać ze mną jeszcze kilkanaście godzin. A może kilkadziesiąt? A może...no nie wiem, na przykład całe życie?

Wyrwałam mu torebkę i przyśpieszyłam kroku. Był taki irytujący. Tragiczny. I gdzie ten cholerny Ian?!
Byłam już nieźle zaniepokojona, gdy przechodząc przez brami nigdzie nie mogłam dostrzec mojego chłopaka. A jeśli naprawdę zrezygnował? Chyba go uduszę. Ale najpierw urwę jaja Malikowi.

- Proszę na bok. - ogromny ochroniarz odciągnął mnie od bramek. Litości! Jakby brakowało mi osobistego przeszukania przez zboczonego, spoconego faceta. Chyba nie wyglądam jak jakiś seryjny morderca?

- Coś pani wypadło.
Moim oczom ukazała się torebeczka z białym proszkiem, obracająca się w jego palcach. Co znów?
- To jakaś pomyłka. - Zayn zmierzył gościa groźnym spojrzeniem, ale na nic się to nie zdało. Podbiegło do nas kilku innych kolesi w mundurach.

- Nie byłbym tego taki pewien. Jest pani podejrzewana o przemycanie środków odurzających. - zacisnął dłoń na moim ramieniu i powlókł mnie za sobą w stronę wyjścia. Czy już miałam problemy?

Usiłowałam się wyrwać, ale co takie marne ciałko może zdziałać w obliczu prawdziwego kulturysty? Malik obiecał, że już będzie na komisariacie, kiedy mnie tam zamkną. A zamkną mnie na pewno. Nie mam pojęcia, skąd w mojej torebce wzięły się te narkotyki, ale nie mam nic na swoją obronę. Nie mam żadnych dowodów na swoją niewinność. A jeśli powiem, że to nie moje prochy, to pewnie usłyszę, że każdy diler się tak broni.
A Ian'a wciąż nie było. Martwiłam się, że jest już w samolocie i nawet wyobraziłam sobie jak biega między siedzeniami, chcąc mnie znaleźć.



Opadłam na niewygodnie krzesło w, zdaje się, sali przesłuchać. Guzik ich tam wie. Za biurkiem siedział kolejny umundurowany mężczyzna i przez chwilę miała wrażenie, że zwymiotuję na widok kolejnej odznaki.

- Imię i nazwisko?

- Ktoś mnie wrabia.

- Słuchaj, panienko. Nie utrudniaj mi pracy i podaj swoje dane. Od konsekwencji i tak nie uciekniesz. - splunęłam na podłogę, słysząc jego znudzony głos. Czas się obudzić, panie komisarzu i zająć się prawdziwymi przestępcami, a nie oskarżać niewinnych ludzi o przemyt!

- Słuchaj, policyjny sługusie. Twoi ludzie złapali niewłaściwą osobę, bo to nie moje prochy! Możesz już wrócić do wpieprzania pączków i mnie wypuścić, bo wcale nie mam czasu i ochoty tutaj siedzieć! - czułam, jak moje policzki rozpala fala gniewu. Czy mogę komuś przywalić?

- Dość! Posiedzisz tutaj do czasu, aż zaczniesz gadać. - gwałtownie podniósł się z biurka i przeszedł na moją stronę. Ktoś konkretnie walnął w drzwi. - Kto znów?

- Witam, panie Livingstone. - do pomieszczenia wszedł nadzwyczaj spokojny mulat i posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, mówiące "zamknij się, jeśli chcesz stąd wyjść". Oh, oczywiście, że się zamknę. I rozwalę szczękę temu przymulonemu policjantowi.

- Malik. - facet potarł brodę, jakby coś sobie przypominał. No ja po prostu nie wierzę. - Co tu robisz? Znowu próbowałeś kogoś zabić?

- No coś ty, George. Przecież wiesz, że już nie bawią mnie takie pospolite przewinienia.

Uhm, to doskonały moment na przyjacielską pogawędkę, macie rację. Może się przyłączę?

- Co to za sprawa? Wydaje mi się, że taka niewinna dziewczynka nie może mieć zbyt wiele na sumieniu. - popatrzył na mnie z dezaprobatą, a później znów wrócił spojrzeniem do George'a.

- I tu się mylisz. Przemyt narkotyków to wcale nie taka błahostka. - hej, ja tutaj jestem!

Malik wyglądał na zaskoczonego. Chyba nie myśli, że to zrobiłam?

- Uuuu, nieładnie. Ile? - cmoknął i wsparł się na oparciu "mojego" krzesła.

- Kilka torebek. - ten drugi wzruszył ramionami. - ale zdaje się, że jest buntowniczką, prawda? - popatrzył na mnie z uśmiechem, w który najchętniej wepchnęłabym krzesło. To, na którym siedziałam.

- Dobrze. Proponuję karę finansową i dobrą whiskey. Skusisz się, wuju?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz